Nowotwór to, mówiąc najprościej,
grupa komórek, która wyrwała się z pod kontroli organizmu
i rozrasta się w sposób nieograniczony, korzystając z
zasobów tego organizmu, niekiedy doprowadzając organizm
gospodarza do śmierci, przez okradanie go z substancji odżywczych,
zatruwanie swoimi metabolitami i, w niektórych
przypadkach, zajmowanie miejsca zdrowych tkanek i wywieranie na nie
ucisku mechanicznego (dotyczy głównie guzów w jamie
czaszki).
Nowotwory złośliwe to te, które dają przerzuty do innych okolic ciała
(fragmenty tkanki nowotworowej odrywają się od pierwotnego ogniska i
drogami krwionośnymi czy chłonnymi przemieszczają się w inne
miejsca, gdzie zagnieżdżają się i tworzą ogniska wtórne).
Gdy łączna masa nowotworu jest zbyt duża, doprowadza to organizm
gospodarza do śmierci.
W medycynie
konwencjonalnej założeniem strategicznym jest usunąć całkowicie komórki
nowotworowe.
Usiłuje się dokonać tego przy pomocy noża chirurga, chemioterapii (cytostatyków)
i promieniowania jonizującego. Nie zawsze da się wyciąć
całość guza, chemioterapia
i promieniowanie nigdy nie likwidują wszystkich komórek rakowych,
pewien ich odsetek przeżywa, jednocześnie organizm gospodarza także zostaje częściowo osłabiony przez kurację. Co
może zrobić wtedy rasowy onkolog? Czekać i modlić się (jeśli jest
wierzący), aby osłabione siły odpornościowe organizmu zniszczyły same
resztę komórek nowotworowych, wtedy następuje wyleczenie
- jeśli organizm nie podoła, sprawa kończy się źle.
Akupunktura i zielarstwo
podchodzą do tego w inny sposób,
jaki - za chwilę wyjaśnię. Otóż transformacja nowotworowa
komórki zachodzi, gdy narastają błędy w jej materiale
genetycznym. Istnieją systemy naprawcze genomu, ale nie zawsze stają
one na wysokości zadania. Czasami nie udaje się naprawić uszkodzonego
DNA. Niektóre zioła, m. in. sławna vilcacora, wspomagają naprawę
DNA. Mimo to, gdy powstanie pojedyncza komórka nowotworowa, wcale nie musi jeszcze dojść do
tragedii, pojedyncze komórki nowotworowe powstają w organizmie na co dzień, ale układ odpornościowy je likwiduje.
Dopiero gdy układ odpornościowy zawiedzie, zaczyna rosnąć
guz.
Rośliny
takie jak wspomniana już vilcacora, traganek błoniasty czy
jeżówka stymulują odporność komórkową (potrzebną do
zwalczania komórek nowotworowych). Akupunktura likwiduje obrzęki i zastoje
krążenia, utrudniające dotarcie komórek odpornościowych do danej
części ciała. Daje to możliwości profilaktyki przeciwnowotworowej,
a także, w połączeniu z terapią konwencjonalną, zwiększa prawdopodobieństwo całkowitego wyleczenia.
Medycyna
konwencjonalna szuka innych sposobów walki z nowotworami
(szczepionka przeciwko czerniakowi, porfiryny i światło lasera
itp.), jako profilaktykę próbuje się wprowadzić wyodrębnienie na
podstawie genomu grup zwiększonego ryzyka zachorowania na określone
nowotwory (i co dalej? wyeliminować fizycznie ze społeczeństwa
ludzi z niewłaściwym zestawem genów? wykastrować ich? założyć
dla nich getto? szatański pomysł godny doktora Mengelego).
Nawiedzeni
uzdrowiciele obiecują pacjentom cuda, opóźniając wdrożenie
terapii konwencjonalnej. Nie do końca douczeni onkolodzy straszą przed
niesprawdzonymi ziołami czy akupunkturą w trakcie choroby
nowotworowej. Cierpią na tym pacjenci, bo butni terapeuci zapominają,
że "salus aegroti suprema lex" (dobro chorego najwyższym prawem). Można
połączyć oba podejścia z korzyścią dla chorych, ale wymaga to
otwartych głów, zwłaszcza wśród lekarzy. Chyba, że
najważniejszy w tym wszystkim jest znowu pieniądz, kosztem życia
ludzkiego.
Nie
zapominajmy, że niezbyt skuteczne leki przeciwnowotworowe, refundowane
przeważnie ze środków publicznych, a więc niczyich, to leki
najdroższe. A ich synteza nie jest bardziej skomplikowana, niż
synteza innych leków. Komu to służy?
|